niedziela, 30 grudnia 2012

The first chapter.

28. października 2012r.
Minęło pięć dni odkąd przyleciałam do Anglii, a ja dopiero teraz wzięłam się za rozpakowywanie i urządzanie nowego pokoju. Swoją drogą, jego wystrój niezbyt przypadł mi do gustu - ściany w barwach fioletu, lilii i bieli oraz tapeta w drobne róże to chyba ostatnie połączenie, nad jakim bym się zastanawiała, gdybym to ja miała zadbać o wygląd tego wnętrza. Jednakże doceniam starania mamy i to, że zapamiętała mój ulubiony kolor z dzieciństwa. Powracając do opisu pomieszczenia, to uważam, że jest to bardziej komnata dla księżniczki, niż zwykły pokój dla przeciętnej nastolatki. W każdym razie całe wyposażenie również nie było w moim stylu, bo kto to widział spać w łóżku, któremu do statusu łoża królewskiego brakuje tylko baldachimu? Albo trzymać ubrania w szafie, która ładnie to by wyglądała w jakimś francuskim dworku z XVIII wieku? A biurko? Przy takim to chyba jeszcze Ludwik XV pisał listy miłosne do swojej pięcioletniej narzeczonej! Ogólnie rzecz biorąc, obecny stan mojego pokoju (nie zważając na porządek, który póki co w nim panował) zyskał miano ,,o fuj!''.
Sięgnęłam do jednej z trzech walizek rozłożonych na środku pomieszczenia i wyciągnęłam z niej kilka par spodni, które już po chwili znalazły swoje miejsce w szafie, na trzeciej półce od góry. Po nich, na półce wyżej, wylądowały wszystkie T-Shirty, na które szkoda było mi wieszaków. Kolejną rzeczą, jaka dostała się w moje ręce był klaser. Postanowiłam nie odkładać go od razu do szuflady, tylko przejrzeć choćby parę fotografii i powspominać. Wertując kartki natrafiłam na zdjęcie przedstawiające mnie i tatę. Obydwoje uśmiechaliśmy się, a ojczulek miał na głowie kolorową papierową czapkę w kształcie stożka, stąd wnioskuję, że były to moje piąte, może szóste urodziny. Na myśl o tacie łza zakręciła mi się w oku. Jeszcze nie tak dawno z nim rozmawiałam, wygłupiałam się, a dzisiaj już go nie ma. Tak, mój wielki bohater, ten który uczył mnie jeździć na rowerze i ten, który zabijał od dziecka wzbudzające we mnie strach pająki, nie żyje. Przegrał z rakiem nerki. O jego chorobie dowiedziałam się dopiero, kiedy jego stan znacznie się pogorszył i nie był już w stanie tego przede mną ukrywać. Z początku miałam mu to za złe, ale później zrozumiałam, że zrobił to dla mnie, żebym chociaż ja mogła normalnie funkcjonować i nie martwić się, co przyniesie następny dzień.
Dalsze rozmyślania przerwało mi pukanie do drzwi. Szybkim ruchem ręki starłam łzę spływającą po twarzy, odłożyłam album na miejsce, a następnie cicho powiedziałam:
- Proszę.
Powoli ktoś nacisnął klamkę, by po chwili zajrzeć do środka. Tym kimś był Peter - mój - jak to dziwnie brzmi - ojczym.
- Kolacja jest już gotowa, zejdziesz? - zapytał, chociaż moim zdaniem było to pytanie retoryczne, na które znał odpowiedź. Odkąd bowiem zjawiłam się w domu matki, ani razu nie zjadłam wspólnego posiłku z ,,rodziną". Nie byłam na to gotowa.
- Nie, dziękuję. - odparłam z lekka oschłym tonem. - Nie jestem głodna - dodałam szybko, widząc jak mężczyzna mi się przygląda.
- Okay, jak chcesz - westchnął. - W razie czego swoją porcję znajdziesz w lodówce i możesz sobie ją odgrzać w mikrofalówce.
Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam. Peter wycofał się z pokoju, a mój wzrok mimowolnie powędrował na jabłko leżące na biurku. Wtedy mój żołądek również postanowił dać o sobie znać, co sprawiło, że bezzwłocznie podniosłam się z podłogi, by już po kilku sekundach wgryźć się w owoc. Kiedy już jako tako zaspokoiłam głód, udałam się do łazienki, po drodze zbierając potrzebne mi do umycia się rzeczy. Po powrocie do pokoju poczułam się zmęczona. Przelotnie spojrzałam na walizki, notując w pamięci, że rano muszę dokończyć rozpakowywanie, oraz na zegar w kształcie koła, wypełniający przestrzeń pomiędzy oknem a szafą, który wskazywał godzinę 21.48, rzuciłam ubrania do tej pory trzymane w rękach na fotel i weszłam pod kołdrę. Leżąc już wygodnie w łóżku, klasnęłam w dłonie, sprawiając, że w pokoju nastała ciemność. Tak, klaskacz to zdecydowanie mój ulubiony element w tym pokoju!



Ranek dnia następnego.
Obudziłam się z dziwnym poczuciem, że nie jestem w pokoju sama. Niechętnie otworzyłam oczy i...
- Co ty tutaj robisz?! - pisnęłam na widok rudego chłopaka stojącego zaraz przy moim łóżku i poderwałam się do pozycji siedzącej, nie zapominając przy tym, by przytrzymać przy sobie pościel.
- Wiem, że mnie nie lubisz i to jeszcze z rana - tak, oczywiście, ten chłopiec musi grać błyskotliwego nawet o... zaraz, która to godzina? O 7.30?! Odbiło mu czy jak? - ale może to się trochę zmieni, jeśli dowiesz się...
- Możesz szybciej, bo chce mi się spać? - weszłam mu wpół zdania.
- Za pół godziny mamy autobus.
- Jaki autobus, po co i gdzie? - zapytałam powoli, jakbym mówiła do kogoś, kto jest niespełna rozumu.
- Taki dosyć duży, żeby nas zawieźć i do szkoły. - odparł tym samym tonem.
Chwila, moment, zaraz... Nikt mi nie mówił, że mam chodzić do szkoły, chociaż to w sumie jest oczywiste, że powinnam do jakiejś uczęszczać, no ale mam chyba prawo wiedzieć co i jak, prawda? Poza tym, ja nawet nie wiem gdzie ta moja szkoła się znajduje, nikogo tam nie znam i ogólnie to jak ja mam przeżyć pierwszy dzień w szkole?! Spokojnie, Oliwia, nie panikuj. Wszystko będzie dobrze - powtarzałam w myślach.
- Halo, ziemia do Olivii - dopiero teraz zauważyłam, jak Daniel macha mi ręką przed nosem.
- Mam na imię Oliwia* i nie machaj mi tym łapskiem przed oczami - warknęłam.
- Spokojnie, królewno! - krzyknął lekko się przy tym uśmiechając i podnosząc ręce w obronnym geście, co moim zdaniem stawiało go na pierwszym miejscu na liście pajaców miesiąca. - Poza tym co za różnica Olivia czy Oliwia - oczywiście, jak na Anglika przystało, nie umiał wymówić mojego imienia z polskim akcentem, czego efektem było powtórzenie imienia Olivia. - 28. - dodał wychodząc na korytarz.
- Co 28?
- Zostało ci 28 minut do odjazdu autobusu.
Cholera!



Tuż po ogarnięciu wyglądu w tempie ekstremalnym, dojechaniu do szkoły i ponad pięciominutowym spóźnieniu na matematykę
- A więc nazywasz się? - Ledwie weszłam do klasy, a już zaczęło się przesłuchiwanie. A tak w ogóle to, droga pani magister od siedmiu boleści, nie zaczyna się zdania od ,,A więc".
- Oliwia Wędroszewska, pani profesor - odpowiedziałam najuprzejmiej, jak potrafiłam, omal nie wybuchając śmiechem widząc minę pani - jak się z czasem dowiedziałam - Morgan słyszącej moje nazwisko.
- A mundurek gdzie?
- Jeszcze nie mam, bo dopiero co się przeprowadziłam i...
- Ach, tak, dobrze, opowiesz nam coś o sobie, nie, szkoda, zatem nie traćmy czasu, siadaj dziecko, co ty tak stoisz, przejdźmy do lekcji. - kobieta wypowiedziała to wszystko na jednym wydechu i nie zawracając już sobie mną głowy, wróciła do tłumaczenia wzoru na obliczenie delty. Ja - jako posłuszna uczennica - usiadłam, tyle, że w ostatniej ławce. Stąd miałam widok na całą, niezbyt liczną klasę. W pierwszej ławce pod oknem siedział jakiś blondyn, który wyglądał na typowego kujona - okulary w grubych oprawkach to jeszcze nic przy jego nienagannej postawie i wzroku utkwionym w tablicę oraz ciągłym przytakiwaniu nauczycielce. Nic dziwnego, że siedział sam. Za nim ławka była pusta. W trzeciej siedzieli ciemnowłosa dziewczyna i chłopak z kruczoczarnymi włosami, postawionymi ,,na jeża'', wyglądający na parę. Za nimi znajdowały się blondynka i brunetka, które non-stop szeptały, w poważaniu mając, co dzieje się na lekcji. W środkowym rzędzie pierwszą ławkę zajmował brunet, który - sądząc po jego wyglądzie, czyli skórzanej kurtce i irokezie na głowie - miejscówkę miał załatwioną przez któregoś z pracowników szkoły (możliwe, że nawet przez samego dyrektora!). Pozostałe siedem dziewczyn i sześciu chłopaków wyglądało na całkiem normalne osoby. Jednak to ani trochę nie dodało mi poczucia pewności w nowym otoczeniu.
Brakuje jego.
No, ale przecież nie napiszę mu: ,,Hej! Jestem w Twoim rodzinnym mieście, może się zobaczymy?''. To by było dziwne, głupie i niedorzeczne. Jeszcze by pomyślał, że się mu narzucam, więc lepiej nie. Chociaż z drugiej strony, co mam do stracenia? I tak nie mam, że tak powiem, do kogo gęby otworzyć. Kiedyś pewnie podeszłabym do pierwszej lepszej osoby i zaczęłabym rozmowę. Nawet o tym, jaka to ładna pogoda za oknem albo pochwaliłabym jej znoszone trampki.Ogólnie rzecz biorąc, byłam dość otwartym dzieckiem, może nie żywiołowym, jednak nawiązywanie kontaktów z rówieśnikami szło mi całkiem nieźle. Niestety, wydarzenia sprzed kilku lat sprawiły, że zaczęłam zamykać się w sobie. Tęskniłam za matką, równocześnie bojąc się jej powrotu. Powoli budowałam wokół siebie mur, odpychając od siebie znajomych, aż w końcu jedyną osobą, z jaką byłam w stanie prowadzić normalną konwersację, stał się mój ojciec. Później pojawił się on - mój przyjaciel. Chłopak, który potrafił mnie rozbawić jak nikt inny i wraz z tatą wyciągnął mnie z tego dołka samotności. Nie oznacza to jednak, że powróciła dawna Oliwia. Nadal pozostałam nieśmiałą, chociaż bardziej pewną siebie nastolatką. Domyślam się, że jesteście ciekawi, kim jest ten cudotwórca? W takim razie jeszcze trochę się z Wami podroczę i jego imię poznacie nieco później. Obecnie moja sytuacja jest odrobinę bardziej skomplikowana niż kiedyś.
Z matką jest mi ciężko zacząć rozmowę, co dopiero ją kontynuować. Widocznie brak kontaktu odcisnął swoje piętno w naszych relacjach.
Z Kimberley, moją przyrodnią - i tutaj znów to dziwne uczucie - siostrą, też raczej nie pogadam. Wiem, że nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie, jednak ta dziewczyna wydaje mi się być okropną cwaniarą, która najchętniej robiłaby tylko to, co leży w jej interesie. Na szczęście (przynajmniej w tym wypadku) istnieje coś takiego jak kontrola rodzicielska i nakładanie na swoje pociechy obowiązków, co nie do końca pozwala zaliczyć tę nastolatkę do kategorii ,,snobów, leserów i obiboków".
Peter. Hmm... Na pierwszy rzut oka zdaje się być całkiem w porządku, parę razy próbował nawet do mnie zagadać, jednakże fakt jakim jest to, że zastąpił on miejsce mojego ojca, nie pozwala mi go lubić.
Nadeszła kolej na Daniela. Otóż w życiu nie widziałam bardziej upierdliwego człowieka, serio! Co chwilę o coś pyta. A to czy wszystko w porządku, czy może jakoś mi pomóc, a to dlaczego jestem tak niemiła skoro on tak się stara, a może on zrobił coś źle itp. A kiedy odprawiam go z kwitkiem, ten zamiast się obrazić, bo nie doceniam jego starań, tylko się uśmiecha i odchodzi. Dziwny człowiek, doprawdy!
Pozostaje jeszcze sprawa domu i tej rodzinnej atmosfery, która mnie, prawdopodobnie jako jedyną, nie porywa. Nie umiem dopasować się do tej czwórki, mając świadomość, że w moim dotychczasowym życiu brakowało tego czegoś, czyli rodziny w komplecie. I obawiam się, że mogę im tylko przeszkadzać, taka tam ja - kłoda pod nogi nagle rzucona przez los.
Między innymi z tego powodu postanowiłam nie wracać od razu po lekcjach do domu i zamiast tego udałam się wzdłuż ulicy w celu zwiedzenia miasta. Widząc nekropolię przy Thorne Road nieco się zdziwiłam - nagrobki złożone wyłącznie z płaskich, u góry zaokrąglonych tablic i ten równo przystrzyżony trawnik... Do tej pory takie cmentarze widziałam tylko na filmach. W dodatku były to miejsca spoczynku psów, co według mnie jest troszeczkę żałosne. Idąc dalej chodnikiem odnotowałam, że mogiły znajdują się wokół kościoła, a w Polsce to różnie z tym bywa... właściwie to czy ja widziałam u nas jakąś świątynie, gdzie cmentarz znajdowałby się zaraz obok niej? A zresztą, wątpię by interesował Was ten temat, więc nie będę już tego ciągnąć. Kiedy doszłam do skrzyżowania zaczęłam się zastanawiać co zrobić. Iść dalej Thorne Road czy skręcić w East Laith Gate? Zdecydowanie powinnam zaopatrzyć się w mapę. Ostatecznie wybrałam opcję pierwszą i był to dosyć dobry pomysł, póki nie zorientowałam się, że znów stoję na rozdrożu. Tym razem nie traciłam czasu na namyślanie się i intuicyjnie skręciłam w lewo. Ohoho! Jak widać, w Doncaster nie żałują pieniędzy na stawianie przystanków! W ciągu około trzydziestu sekund minęłam ich raz... dwa... trzy? No pięknie! Błąkając się dalej po mieście zawędrowałam sama nie wiem gdzie i zrezygnowana obróciłam się dookoła własnej osi szukając jakiejś tabliczki z nazwą ulicy, chociaż nie wiem jak miałoby mi to pomóc w odnalezieniu drogi powrotnej. Nie dostrzegając żadnego koła ratunkowego podeszłam kilka kroków do przodu, rozejrzałam się, a po chwili zalała mnie fala radości, gdy zobaczyłam znajome trzy przystanki. Postanowiłam - do domu wracam autobusem! Szybko wyciągnęłam z przerzuconej przez ramię czarnej torby telefon i jeszcze szybciej zdenerwowana go do niej wrzuciłam. Oczywiście! Jak muszę sprawdzić godzinę, to mi się moje cudeńko rozładowuje! Jedyną deską ratunku w tym momencie był chłopak, który stał tyłem do mnie i trzymając jedną rękę w kieszeni ciemnozielonych spodni, a drugą zapewne robiąc coś na telefonie, sprawdzał rozkład jazdy autobusów. A co tam, raz kozie śmierć, nie Oli? Niepewnie podeszłam do bruneta zastanawiając się co powiedzieć.
- Ekhm... - zaczęłam niezbyt inteligentnie, na co fan kolorowych spodni nie zareagował. Nie dziwię się. - Przepraszam? - O, już lepiej. Jednak nie na tyle dobrze, by zwrócić na siebie jego uwagę. W przypływie wewnętrznej furii spowodowanej brakiem zainteresowania ze strony... kogoś, nie ukazującej się na zewnątrz, delikatnie szturchnęłam go palcami trochę powyżej prawej łopatki. Wtedy brązowowłosy odwrócił się, a moim oczom ukazały się szaro-niebieskie tęczówki. Pospiesznie przeleciałam wzrokiem po całej twarzy chłopaka, rejestrując zadziorny uśmiech, po czym wróciłam do punktu wyjścia, czyli oczu. Nie mogłam uwierzyć. To naprawdę był on! Mój przyjaciel, mój czasoumilacz, mój rozweselacz!
- Loius? - spytałam dla potwierdzenia.

__
* sprawdź różnicę w wymowie, np. w tłumaczu Google'a

niedziela, 23 grudnia 2012

Prolog

Środa, 19. maja 2005r., godzina 15.21
Dziesięcioletnia dziewczynka siedziała na wysokim krześle obrotowym przy biurku w swoim pokoju głowiąc się nad zadaniem z matematyki. Nie przepadała za tym przedmiotem, a już w szczególności nie znosiła ułamków.
Za chwilę mamusia wróci z pracy i mi pomoże - pocieszała się w myślach.
Z szuflady biurka wyjęła opakowanie z plasteliną, po czym wyciągnęła rurkę koloru zielonego i zaczęła ją gnieść, próbując nadać masie bliżej nieokreślony kształt. Zawsze to pomagało się jej skupić. W momencie gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi wejściowych z uśmiechem na ustach zeskoczyła z krzesła i ruszyła na dół, by przywitać rodzicielkę. Kiedy zbiegała ze schodów usłyszała jak jakieś naczynie z hukiem rozbija się o podłogę kuchni. Pomimo młodego wieku potrafiła wyczuć, że coś było nie tak. Talerz lub szklanka nie skończyły jako kilkadziesiąt drobnych kawałeczków przez przypadek, a mama najpierw powinna się przywitać i dopiero wtedy zająć się obowiązkami.
- Ale o co ci chodzi? - usłyszała niewyraźnie wypowiedziane pytanie mamy. - Po prostu wypadł mi talerz.
- Wypadł ci, bo jesteś pijana!
Tym razem był to tata.
Mocno zdenerwowany tata. Tylko co on tutaj robił tak wcześnie? Dziewczynka przykucnęła i spojrzała na zegar wiszący na ścianie naprzeciwko - 15.35. A tatuś kończy pracę dopiero o 16.30...
- Julia, spójrz na siebie! Jak ty w ogóle wyglądasz? Coś ty ze sobą zrobiła? Czy tak się zachowuje porządna kobieta, matka?
Ojciec wyrzucał z siebie słowa coraz bardziej podnosząc głos. Mała blondynka nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji postanowiła dołączyć do rodziców. Powoli zeszła ze schodów i ruszyła do kuchni.
- A ty lepszy nie jesteś. Ja ciągle haruję, robię jak wół, to mi też się od życia coś należy. O.
W przeciwieństwie do ojca, mama wydawała się być całkiem opanowana, toteż dziewczynka podeszła właśnie do niej. Nie był to jednak dobry wybór.
- Mamusiu, czy tatuś ma rację? Jesteś pijana? - zapytała.
- A ty tutaj czego chcesz? - wycedziła przez zęby Julia, na twarz przywołując grymas niezadowolenia. Jej wzrok był tak oziębły, że przestraszona dziesięciolatka puściła rękę matki i cofnęła się dwa kroki. - Idź na górę - poleciła kobieta.
- Ja... Ja chciałam tylko...
- Nie interesuje mnie czego chcia...!
- Julia! - warknął ojciec, przerywając żonie wypowiedź.
- A, Julia, Julia... - przedrzeźniała go małżonka. Powoli wstała i chwiejnym krokiem zaczęła kierować się do salonu, w stronę barku.
- O nie, ty już dzisiaj nic nie pijesz - zarządził ojciec.
Dziewczynka nie chciała już przysłuchiwać się ich kłótni. Bała się. Że mama już jej nie kocha. Że ją opuści. Że rodzice się rozstaną. Tak jak rodzice Filipa, jej kolegi z klasy. Że tata znajdzie dla niej nową ,,mamę", tak jak mama Filipa znalazła dla niego nowego ,,tatę". Że w końcu będzie musiała się przeprowadzić, tak jak Filip. Że straci wszystkich kolegów i koleżanki, których ma. Że zostanie sama.


Około dwóch tygodni później.
Tomasz Wędroszewski delikatnie zapukał do fioletowo-różowego pokoju swojej córki. Liczył na to, że dziewczynka jak zwykle zbiegnie na dół minutę po jego powrocie do domu i ucałuje go na powitanie. Teraz minęło już 40 minut, a blondyneczka będąca jego oczkiem w głowie nadal się nie pojawiła. Odczekawszy parę sekund, uchylił białe drzwi. Widok jaki ujrzał wcale go nie zadowolił. Oliwia siedziała po turecku na łóżku, w rękach ściskając czerwoną poduszkę w kształcie serca. Blond włosy zasłaniały twarz skulonej dziewczynki, którą co chwilę wstrząsał dreszcz wywołany płaczem.
- Skarbie, co się stało? - zapytał mężczyzna powoli zbliżając się w stronę córki. Usiadł koło niej, po czym objął ramieniem, przytulił do siebie i zaczął kołysać. Z doświadczenia wiedział już, że jest to najlepszy sposób, by uspokoić swoją małą księżniczkę. Po 10 minutach szloch dziewczynki ustał, więc ojciec postanowił dowiedzieć się, co ją gryzie. - No więc, co jest? - spytał odgarniając kosmyki włosów z jej twarzy i uśmiechając się przyjaźnie. Blondynka spojrzała na niego swoimi dużymi, niebieskimi oczami. Krył się w nich smutek, niepewność, a nawet ból.
- Mama... - wyszeptała.
Twarz Tomasza ściągnęła się w wyrazie zamyślenia. Od dwóch tygodni jego żona zdawała się być zupełnie inną kobietą. Niegdyś radosna, miła dla wszystkich, kochająca. Teraz zamknięta w sobie, zgorzkniała, co najmniej dwa razy dziennie wszczynająca kłótnie.
- No co z nią?
- Ona... mama... bo ja chciałam jej pomóc. Jak robiła obiad... - jąkając się, Oliwia zaczęła opowiadać zdarzenia minionego dnia. - I ona mi powiedziała, że... żebym wymieszała... to coś co było w garnku. To ja zaczęłam mieszać, ale mama powiedziała, że źle to robię. Pokazała mi jeszcze raz... i ja chciałam tak samo... chociaż nie widziałam różnicy. No wiesz... między moim a jej mieszaniem. I... i okazało się, że znów źle to robię. Mama... zdenerwowała się. Zrzuciła garnek z blatu... Dostałam nim w nogę i krzyknęłam... z bólu... i żeby uważała, co robi... i wtedy... wtedy... Tatusiu, ona mnie uderzyła - dokończyła patrząc ojcu głęboko w oczy, w których teraz także gromadziły się łzy.


Trzy miesiące później, Sąd Okręgowy
Julia Wędroszewska... ach, przepraszam. Teraz już z powrotem Skalińska, wyszła z sali rozpraw z nietęgą miną. Niemal wszystko potoczyło się nie tak, jak tego chciała. Co prawda, zyskała swoją część majątku, ale wciąż nie udało jej się zrujnować życia jej ex-męża, który prawdę mówiąc odebrał jej wszystko.
Za to zrujnowałaś swoje, brawo - pomyślała spoglądając za okno.
Straciła córkę. Kochała ją, ale o nią nie zawalczyła. I tak by przecież nie wygrała. W końcu kto by oddał jakiekolwiek dziecko pod opiekę rozhisteryzowanej alkoholiczki? I ten cholerny odwyk. Z tym to sobie Jaśnie Wielmożny Pan Sędzia mógł dać spokój.
- I tutaj chyba kończy się nasza wspólna historia - jej rozmyślania przerwał Tomasz. Widać było, że jest szczęśliwy, bo wygrał, jednak skrupulatnie starał się to ukryć, by nie rozwścieczyć byłej żony po raz kolejny.
- Jak widać, chyba tak. - odparła oschle. - Nie myśl sobie, że będę teraz wydzwaniać do ciebie, błagając o widzenie się z Oliwią.
- Schowaj dumę do kieszeni, Julio. Chciałem ci tak na zakończenie powiedzieć, że w razie gdybyś potrzebowała pomocy czy coś...
- Dziękuję, poradzę sobie. Sama.
Stali tak w ciszy, nie wiedząc, czy mają się pożegnać chociażby uściskiem dłoni, czy obrócić się na pięcie i odejść.
- Mamo? - zagadnęła blondynka, a to jedno słowo, które wyszło z jej ust, sprawiło, że tama, jaką budowała Julia od czterech miesięcy, teraz pękła, pozwalając emocjom wypłynąć w postaci łez. Nie zastanawiając się długo, wzięła córkę w ramiona. - Nie wiem, czy jeszcze kiedyś cię pokocham, ale na pewno nigdy nie zapomnę - oznajmiła dziewczynka wtulając się w brązowe włosy mamy. Po tych słowach kobieta ucałowała policzek córki i odeszła. Odeszła na długi czas.