sobota, 12 stycznia 2013

The second chapter.

- Louis? - spytałam na potwierdzenie.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu wpatrując się w siebie nawzajem. Chłopak podrapał się po skroni mając zdezorientowaną minę, co nieco mnie zaniepokoiło. Cisza jaka zapadła zaczynała robić się krępująca; na szczęście brunet postanowił wreszcie przemówić. Odchrząknął, po czym sam zadał pytanie:
- To... my się znamy? Czy coś?
Nie! Nie, nie, nie, po prostu nie! Jak to możliwe, że mnie nie poznał? Czekałam na ten dzień od czterech lat, a on tak najzwyczajniej w świecie pyta, czy się znamy? Przecież rozmawialiśmy już tyle razy, tak wiele nas łączyło, wiedzieliśmy o sobie niemal wszystko... A może to tylko ja odniosłam takie wrażenie? No a teraz? Jak miałam mu wytłumaczyć kim jestem, kiedy rzekomo byłam dla niego obcą osobą? Miliony myśli przepływało przez mój umysł, kiedy nagle usłyszałam gromki śmiech. Spojrzałam na Lou nie rozumiejąc, co go tak rozbawiło.
- Żartowałem! - wykrzyknął ciągle się śmiejąc, a już po sekundzie znalazłam się w jego objęciach.
Jesteście ciekawi skąd się znamy? Zdradzę Wam tę tajemnicę, chociaż pewnie mnie wyśmiejecie, kiedy dowiecie się, że... z internetu. Tak, trochę to dziwne, ale taka jest prawda. Jak już wcześniej wspominałam, kiedyś byłam bardzo nieśmiała; dlatego łatwiej było mi porozmawiać z ludźmi ze świata wirtualnego niż z tego realnego.
Pewnego dnia, a było to bodajże 18. października 2009r., poszukując na omegle.com jakiejś osoby do popisania, trafiłam na Louis'ego. I wcale nie było tak, że od razu świetnie się dogadywaliśmy i w ciągu półgodzinnej wymiany zdań zostaliśmy przyjaciółmi na zawsze, o nie! Po pierwsze, rozmowa kompletnie nam się nie kleiła, co sprawiało, że kilkakrotnie miałam ochotę wcisnąć Disconnect. Po drugie, w trakcie tych niespełna trzydziestu minut zdążyliśmy się pokłócić dwa razy: o najlepszy zespół muzyczny i o to, kto ma wyższe IQ. Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo byłam zaskoczona gdy Tommo poprosił mnie o podanie swojego adresu e-mail! Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło mnie dwa dni później podczas sprawdzania poczty, kiedy dostrzegłam tam wiadomość, której nadawcą był niejaki lou_boo91@hotmail.co.uk. Pisał w niej, że jego zdaniem nasza pierwsza konwersacja była całkiem udana i zabawna, dlatego chciałby podtrzymać ten kontakt. Zaczęliśmy się wymieniać mailami, z czasem przerzuciliśmy się na skype'a i telefon. Nieraz planowaliśmy spotkanie, ale nigdy nic z tego nie wychodziło. Aż do teraz.
- Co ty tutaj robisz? Nie chwaliłaś się, że przyjeżdżasz. - Powiedział Lou z uśmiechem na ustach, zwalniając uścisk.
- Wiem, to jest raczej taka nieplanowana wizyta - z nieznanego nawet dla mnie powodu nie chciałam mówić mu, co tak naprawdę skłoniło mnie do wyjazdu z Polski. - Przyjechałam na jakiś czas do... mamy.
- Nie wiedziałem, że twoja mama mieszka w Doncaster - zdziwił się, ale szczęśliwie nie zamierzał ciągnąć tego tematu. - To gdzie teraz mieszkasz?
- Przy Town Moor Avenue.
- Spoko, nie tak daleko ode mnie.
Myślę, że Lou chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie nadjechał autobus.
- Muszę lecieć, trzymaj się, Oli - rzucił na pożegnanie, po czym mnie uścisnął.
- Zobaczymy się jeszcze? - zapytałam nie kryjąc nadziei na twierdzącą odpowiedź.
- Pewnie! Zadzwonię jeszcze, na razie! - krzyknął ledwie zdążając wsiąść do pojazdu, a już po chwili go nie było.
A mi nie pozostało nic innego, jak tylko zdać się na moją nie zawsze niezawodną kobiecą intuicję, by jakoś wrócić do mieszkania...


Trochę później
Po powrocie do domu w kuchni zastałam Petera i Kimberley stojących przy blacie i przygotowujących jakąś potrawę. Nie wiedziałam co zrobić - zostać z nimi czy od razu skierować się do pokoju. Ostatecznie pusty żołądek wybrał za mnie, zdradzając moją obecność głośnym burczeniem, co sprawiło, że ojczym momentalnie się odwrócił.
- O, Oliwia! - zawołał. - Siadaj, obiad będzie zaraz gotowy.
- Nie-nie jestem głodna.
- Poważnie? - zapytał z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Faktycznie, to była dosyć głupia wymówka, żeby nie spędzać z nimi czasu. - Szkoda, bo robimy spaghetti - dodał z teatralnym westchnięciem.
Nie mam pojęcia skąd wiedział, co jest moim ulubionym daniem (a może wcale tego nie wiedział), ale w ten sposób zdołał mnie przekonać do pozostania w pomieszczeniu. Z początku miałam zamiar po prostu usiąść na krześle i czekać, aż otrzymam swoją porcję, jednak uznałam takie zachowanie za niestosowne i wzięłam się za nakrywanie do stołu.
- Mamy nie będzie, więc wystarczy cztery talerze - oznajmiła Kimberley, a we mnie aż się zagotowało. Od kiedy to moja mama jest jej mamą? Chociaż w sumie... może faktycznie to jest już bardziej jej matka niż moja? Niee, na sto procent moja, tylko nie taka całkiem fajna. Ale moja.
   Kiedy spojrzałam ukradkiem na dziewczynę, dostrzegłam na jej twarzy drwiący uśmieszek. Nie komentując jej wypowiedzi na głos, zajęłam miejsce przy stole.
- Zawołaj Danny'ego - zwrócił się Peter do córki, która w ramach wykonywania polecenia wydarła się na całe gardło:
- Daniel, chodź jeść!
Na moje oko nie minęło piętnaście sekund, a w łuku oddzielającym kuchnię od salonu i jadalni pojawił się wezwany szesnastolatek.
- Ładnie pachnie! Co dziś mamy? - spytał, zacierając ręce i przysiadając obok mnie.
- Makaron z sosem z pomidorów i domieszką przypraw, jeśli jeszcze nie zauważyłeś, milordzie - odparła Kimberley uśmiechając się do brata, co trochę mnie zaskoczyło, bo miałam ją za bardziej gburowatą osobę.
Podczas posiłku Peter opowiedział kilka zabawnych anegdot z życia Clairfordów, dzięki czemu atmosfera była całkiem znośna. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać, że nie jest taki zły jak myślałam, nawet jeśli zajął miejsce mojego taty w życiu matki. Doszłam do wniosku, że z czasem mogę go naprawdę polubić.

Kilka godzin później, już po powrocie mamy do domu, postanowiłam porozmawiać z nią na temat szkoły. Byłam zła o to, że wcześniej o niczym mi nie powiedziała i dlatego rano musiałam latać jak głupia, żeby tylko się wyrobić. Odłożyłam laptopa na łóżko, po czym sama się z niego podniosłam, nogi wsunęłam w różowe, puchate kapcie i zeszłam na dół. Moją rodzicielkę zastałam w salonie, gdzie oglądała jakiś teleturniej.
- Mogę? - zagadnęłam spoglądając raz na nią, raz na pusty fotel.
- Ależ oczywiście, proszę! - uśmiechnęła się. Starała się być wesoła i zachowywać się jak gdyby nigdy nic, ale ja i tak dostrzegłam w jej zachowaniu zdenerwowanie. Stresowała się tą rozmową nie mniej niż ja. Chyba obie straciłyśmy wprawę w relacjach na poziomie matka-córka. - Jak było w szkole?
- Właśnie o tym chciałam porozmawiać - powiedziałam krzyżując ręce na piersi. - Dlaczego wcześniej o niczym mi nie powiedziałaś? Nie uważasz, że powinnam dowiadywać się o takich rzeczach ciut wcześniej? - spytałam nie kryjąc złości.
- Uwierz mi, że zdaję sobie z tego sprawę, ale to nie do końca była moja wina.
- Ta, i może jeszcze powiesz, że moja? - zironizowałam.
Mama nie odpowiedziała. Jej jedyną reakcją było opuszczenie głowy, przeczesanie palcami grzywki i splecenie ze sobą dłoni, które ułożyła na kolanach, oraz zapatrzenie się w bliżej nieokreślony punkt. Zapadła cisza, której żadna z nas nie potrafiła przerwać. Mnie zdenerwował fakt, że jestem uznawana przez matkę za winną ukrywania przez nią istotnych spraw, a ona... sama nie wiem, dlaczego ona się nie odezwała.
Siedząc w milczeniu, przyglądnęłam się wystrojowi pomieszczenia. Biała, tapicerowana sofa i dwa fotele tego samego koloru świetnie współgrały z jasnozielonymi i kremowymi ścianami, gdzie na jednej z nich brązową farbą namalowany był dosyć oryginalny motyw. Pomiędzy nimi znajdował się niewielkich rozmiarów stolik do kawy, który tak jak reszta mebli w tym pokoju, był tego samego koloru, co naścienny wzór. Uwagę każdej przebywającej tutaj osoby przyciągał z pewnością ogromnych rozmiarów telewizor, mający z 47 cali. Rolety w oknach prezentowały się znacznie lepiej niż przesłodzone firaneczki w moim pokoju.
Minęło kolejne pięć minut, a ja wciąż słyszałam tylko rozmowę prowadzoną przez uczestników teleturnieju. Działało mi to już na nerwy. Głośno wciągnęłam do ust powietrze, po czym powoli je wypuściłam. Chyba właśnie to sprawiło, że moja rodzicielka wybudziła się z ,,transu".
- I co chciałabyś teraz usłyszeć? - spytała spoglądając na mnie.
- Powiedz, że żartujesz - odparłam pełnym pobłażliwości głosem. - Będziesz mi teraz wmawiać, że wszystko jest moją winą?
- Nie, nawet nie zamierzałam - od razu zaprotestowała.
- To dobrze. Bo nie jest.
- Ale to ty nie chcesz z nikim rozmawiać - zaczęła tłumaczyć.
- Dziwisz mi się? Trochę ciężko jest przyzwyczaić się do nowej rodziny - stwierdziłam, przy ostatnim słowie zakreślając w powietrzu cudzysłów. - Szczególnie kiedy przez siedem lat miało się ją w dwuosobowym składzie i nagle powiększa się ona do pięcioosobowej załogi, gdzie co najmniej połowa z niej mnie denerwuje!
W tym momencie zorientowałam się, że przegięłam, jednak moja duma nie pozwalała mi na wypowiedzenie słowa ,,przepraszam". Spojrzałam w oczy matki - gromadziły się w nich łzy, z którymi wyraźnie starała się walczyć. A może nie? Może po prostu brała mnie na litość? Ale po co miałaby to robić? Na przykład po to, żebym momentalnie wybaczyła jej lata nieobecności i nie wykazywania żadnych oznak troski...
- Wybacz, że nie wspomniałam wcześniej o szkole, mam nadzieję, że nie było tak źle - powiedziała, po czym podniosła się z miejsca i wyszła z pomieszczenia. Wiodąc za nią wzrokiem spostrzegłam Kimberley opartą o framugę drzwi. Usta miała zaciśnięte w wąską kreskę, a z jej oczu padały gromy posyłane w moją stronę. Widocznie była tutaj podczas naszej rozmowy. Kiedy już myślałam, że się odezwie, odwróciła się i zamaszystym krokiem ruszyła w stronę schodów. Po chwili dało się słyszeć trzaśnięcie drzwiami. Zostałam sama i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Z kieszeni jeansowej spódnicy wyjęłam telefon. Masz czas? - wystukałam na klawiaturze, po czym wybrałam numer Louis'ego i wysłałam.


10. listopada 2012r.
Od czasu kłótni z mamą zmieniło się parę rzeczy. Poza tym, że z matką wciąż miałam takie kontakty jak na początku mojego pobytu w Anglii, czyli prawie żadne, to w domu atmosfera trochę się zagęściła. Może tylko mi się wydawało, ale zauważyłam, że Peter stał się mniej otwarty w rozmowach ze mną, które i tak często się nie zdarzały. Kimberley w dalszym ciągu zachowywała do mnie spory dystans, jakby uważała mnie za wroga numer jeden. Nawet Daniel nie nalegał już tak bardzo, żebyśmy się zaprzyjaźnili. Wszystko to sprawiło, że czułam się winna za sytuację sprzed niespełna dwóch tygodni. Ale czy powinnam? Miałam chyba prawo wybuchnąć złością, którą tłumiłam w sobie przez lata. Nikt na moim miejscu by tego nie wytrzymał i w końcu powiedział, co mu na wątrobie leży. Ewentualnie wykrzyczał... Z Lou nie udało mi się jednak spotkać, bo - jak się okazało - przyjechał tylko na parę dni i musiał wracać do Londynu. Za to, w ramach rekompensaty, gadaliśmy na skype z dwie godziny dziennie. Oczywiście, mój przyjaciel przejrzał mnie już wtedy, gdy spotkaliśmy się na przystanku, kiedy próbowałam mu wcisnąć, że to tylko taka niezapowiedziana wizyta u mamy, w wyniku czego musiałam opowiedzieć mu wszystko od początku do końca. Najlepsze jest w nim to, że nie stara się na siłę pocieszać. Pewnie gdyby mógł, to kopnąłby mnie w tyłek za to jak potraktowałam mamę. Na razie musiał zadowolić się kazaniem, jakie mi wygłosił dzień po mojej kłótni. Szkoda tylko, że nie wiem kiedy znów się spotkamy, bo samej wcale nie jest ciekawie. A może przystanę na propozycję, jaką złożył mi Daniel i pozwolę mu oprowadzić się po mieście?

3 komentarze:

  1. wiesz, jak ja kocham Twoje opowiadanie, prawda? Ja bym ją trzymała, a Lou by kopał, tak to jest myśl ;p ściskam i całuję ; *

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się wyglą bloga, jak tylko znajdę wolną chwilę to zabiorę się za czytanie ;) dam znać co i jak... ^^ Teraz chciałabym zaprosić cię do mnie ;) http://hope-love-truth.blogspot.com/ pojawił się prolog, może cię zainteresuje. xx

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę notkę, cieszy mnie, ze się tworzy ; *
    dodawaj szybko.
    a ja zapraszam do siebie, dodałam 3 http://could-freeze-this-moment-in-a-frame.blogspot.com ; )

    OdpowiedzUsuń